Najnowsze wpisy


Pobojowisko
16 lutego 2022, 16:47

Dzień drugi, 1 lutego 2022

 

      Na drugi dzień (1.02) zamówiłam billingi z trzech miesięcy wstecz. Oczywiście poszłam do pracy i tak naprawdę nie jestem pewna co w niej robiłam oprócz koszmarnego poczucia ogólnego szoku i myślenia o tym, że jego ton z tamtej rozmowy nie współgra z wyjaśnieniami. Byłam właściwie nieobecna, nie wiem jak dotarłam do domu. Wrócił z pracy i temat wraz z nim, bo tak naprawdę w ogóle nie czułam, że coś wyjaśniliśmy. Nastąpiła dalsza część kłamstw i półprawd. Mówił, że tylko z nią rozmawiał, że czasem napisali smsa. Że rozmowy były właściwie o pracy, że mógł z nią swobodnie „pogadać” o „wszystkim” bo jak mówił do mnie, to go podobno zbywałam słowami, że „marudzi”. Wina spadła na mnie. Nie dostawał ode mnie tego, czego potrzebował więc poszedł do innej i trochę za dużo tego „gadania” było. Zrobił źle, ale się przyznaje i chce naprawiać. Odegrał przede mną biednego misia, który nie jest mi potrzebny, odrzuconego i samotnego.

 

      I co ja co zrobiłam? Użaliłam się nad jego łzami. Przytuliłam i zapewniałam, że z tego wybrniemy. Kurwa mać! Jaka jestem głupia, to brak mi słów. Czuję do siebie obrzydzenie i kompletny brak szacunku. Jestem łatwowierną i prostą do zmanipulowania kretynką z klapkami na oczach, która niczego nie widzi bo chce być „w porządku”, „dobrą partnerką” i dać mu „poczucie własnej przestrzeni” bo brak tych rzeczy wszędzie jest zawsze wytykany jako jeden z kilku większych błędów związków. Bo chciałam, żeby był szczęśliwy ze mną. Pierdolona idiotka. W łazience za każdym razem dostawałam jakichś spazmów bo szum wody w zlewie, który słyszałam w tle ich rozmowy, wywoływał wszystko na nowo. Chciałam, żeby to się skończyło, bo nie dawałam rady tego wytrzymać. Za ciężko. Niech to się skończy. Z tą myślą, ucieczki od nieustannego, druzgocącego bólu poszukałam jakiejś żyletki, ale nie było. Demontaż jednorazówki wydawał mi się na tamten moment zbyt skomplikowany bo trzęsły mi się ręce. Z resztą on mnie ewidentnie nadzorował bo dłuższa nieobecność i już pukał do drzwi. Może się bał, że zadzwonię do pani kartofel i sobie z nią porozmawiam, skoro już znam nazwisko i znalazłam ją w społecznościówkach. 

 

      Z kolei w jego telefonie nic w pierwszej chwili nie znalazłam. Nie pomyślałam w szoku żeby mu go zabrać od razu a kiedy już dostałam urządzenie do rąk to posprzątał dowody kasując smsy i połączenia więc nie miałam niczego konkretnego. Co powiedział? Kłamał oczywiście, że nic tam nie ma, bo przecież od zawsze kasuje wiadomości, listy połączeń i w ogóle wszystko z telefonu żeby go nie zaśmiecać. Fakt, wcześniej tak robił od czasu do czasu, ale nie oszukujmy się - akurat w tym dniu mu się zachciało robić porządki? Jestem głupia, ale nie aż tak. 

 

2 lutego przyszły billingi, ale analizować ich zawartość na poważnie zaczęłam dopiero później. Nie powiedziałam mu jeszcze, że je mam, powiedziałam tylko, że je dostanę.

 

      W końcu wymusiłam na nim, żeby zadzwonił i powiedział wprost pani kartofel, że nie będą się już kontaktować. Zadzwonił. Powiedział dosłownie „Aśka nie dzwoń do mnie, nie wysyłaj smsów, nie kontaktuj się na ten numer” odparła zdziwionym tonem „Dobrze” i rozłączył rozmowę. Czy muszę pisać, że to w żaden sposób nie załatwia tematu końca relacji? Chyba nie. To była zdawkowa, niekonkretna informacja dotycząca wyłącznie kontaktów telefonicznych (bo przecież billingi prawda?). Jednak na tamten moment tak bardzo chciałam usłyszeć, że nie będzie się z nią kontaktował, że to mi w jakimś stopniu wystarczyło. Na chwilę. Rozum szybko zaczął podpowiadać, że to połączenie było bez znaczenia. 

 

Nie spałam praktycznie w ogóle. Płakałam właściwie non stop. Przechodziłam od wściekłości do rozpaczy, od rozpaczy do totalnego wyczerpania. Zaraz jednak pojawiała się znowu złość i cykl się powtarzał praktycznie non stop  Była tylko jakaś dwugodzinna przerwa w funkcjonowaniu pozbawiona snów i odpoczynku.

 

      Rano poszłam do pracy. Nie obchodziło mnie, co się w niej dzieje. Nie mogłam się na niczym skupić, nie mogłam jeść, miałam ciągle żelazny węzeł zaciśnięty w ciele i potwornym wysiłkiem starałam się udawać, że jest wszystko w porządku. Na pytanie co taka jestem mizerna odparłam, że tylko mnie „żołądek boli” bo wiosna idzie i to standardowe dolegliwości. Poszłam się zaszczepić na COVID mimo kompletnego braku chęci. Głównie ze względu na wcześniejsze wspominanie o tym w pracy. Nie mogłam sobie pozwolić na zmianę czegokolwiek w moim standardowym zachowaniu i planach bo panicznie się bałam, że ktoś się dowie.  Kiedy szłam do domu całą drogę żałowałam, że to zrobiłam bo przecież to bez znaczenia czy będę żyć. Myśl sprawiła, że miałam do siebie pretensje i gardziłam tym brakiem umiejętności nie spełnienia oczekiwań, nie pójścia na ustalone spotkanie i tak dalej. Potrzeba poczucia czegoś innego niż wstyd, ból i rozpacz była na tyle duża, że rozważałam skok pod przejeżdżające samochody. Jakiś szybko jadący, żeby mnie zabił na miejscu. Jak na złość wszyscy się wlekli i z tym rozgoryczeniem, złością na tych durni, którym nagle się zachciało jeździć przepisowo, dotarłam do domu.

 

Niewiedza nie dawała mi spokoju a przeczucie mówiło, że to co mi mąż opowiada to góra lodowa. W dodatku taka we mgle. Ledwie zarys. Po powrocie z pracy zaczęłam sprawdzać jego działalność w sieci, konta itd. Szybko  i bez większego trudu weszłam na jego mail. 

 

 

      Nawet tu były kłamstwa. Nie zagroziłam mu, że jeśli nie zostawi kochanki to zniszczę mu życie. Jemu w ogóle nie zagroziłam niczym, po prostu oczekiwałam prawdy, wyjaśnień żebym mogła podjąć jakąś decyzję, zobaczyć na czym tak naprawdę stoję. Nie zagroziłam nawet, że i jej rodzinie zniszczę życie. Tak jej napisał, ale ja go na tamten moment nie chciałam, dla mnie był zdrajcą i nienawidziłam go. Po prostu powiedziałam, że mogłabym się zemścić właśnie w taki sposób, bo już wiem o niej tyle, żeby móc plan wprowadzić w życie bez trudu i zlitowałam się tylko ze względu na jej dzieci. Żaden dzieciak nie chce wiedzieć, że jego matka to zdradziecka kurwa. Nawet taki wyrośnięty. To nie on coś wywalczył, ale w mailu postanowił porycerzować choć prawdę mówiąc nie miał już nic do gadania. Fakt, bardzo się upierał żeby nie wciągać w to nikogo poza nami, ale decyzja była moja i wynikała z zupełnie innych pobudek niż jego „to nasze sprawy i załatwmy to między sobą bo nic się nie tak naprawdę nie stało i nie ma sensu rozbijać małżeństw”. Ja już wtedy czułam, że te małżeństwa zostały rozbite i nie ja tego dokonałam. On i pani kartofel zrobili to sporo wcześniej.

 

      To co przeczytałam było jeszcze gorsze niż pierwsze chwile po odkryciu zdrady. Jeśli wcześniej był stupor, przerażenie, dudnienie w uszach i uczucie jakby pędził na mnie pociąg a ja miała stopy przyklejone do szyn, tak teraz fala bólu była po prostu nie do zniesienia. Nie mogłam ustać w miejscu, nie mogłam normalnie nabrać powietrza tylko łykałam je histerycznymi haustami. Dostałam jakichś drgawek a świadomość, że pani kartofel nadal okazała się ważniejsza, chroniona i uspokajana za moimi plecami a mąż kłamał patrząc mi w oczy w końcu dotarła na miejsce. Wszystko wcześniej było jeszcze w jakiś sposób podszyte nadzieją, że może faktycznie się mylę. Z takim przekonaniem zapewniał o swoim oddaniu. O głupim błędzie. Przepraszał. Nadzieja umarła. 

 

Zadzwonił do mnie niedługo później, o 15:30 wracając z pracy. Bezczelnie spytał jak się czuję. Pan, kurwa, troskliwy mąż. Nie wiem jak się czułam tak naprawdę, wiem tylko, że było jeszcze gorzej, dużo gorzej. Powiedziałam mu, że znalazłam mail. 

 

Myślałam, że jestem na skraju tego, co moje ciało jest w stanie wytworzyć w kategoriach rozpaczy, ale jego reakcja sprawiła, że nie doceniłam własnych możliwości. Granica została przekroczona. Emocjonalnie stałam na skraju urwiska od dwóch dni i przyszedł mąż, wypłacił mi potężnego kopa prosto w splot słoneczny.

 

Ja leciałam w dół a on mi wciskał, że źle przeczytałam. Że on nie to miał na myśli a ja czytam co chcę przeczytać. Wymyślam błędne znaczenie. Żle interpretuję, źle odczytuję. On jedzie już i mi wytłumaczy co robię źle. Tego, co się działo we mnie gdy zdradzał mnie po raz drugi, definitywnie, nie da się opisać. Nie da się opisać tego, co się działo ze mną później. Tych uczuć po prostu nie da się nijak nazwać bo słowa nie oddają ich ciężaru.

 

      Człowiek, którego kochałam, ufałam bezgranicznie, dałabym sobie za niego rękę odciąć, dla którego robiłam wszystko co umiałam okazał się zdrajcą, wyrachowanym kłamcą, kimś pozbawionym choćby śladowej empatii wobec mnie. Nawet gdy się wydał jego romans z panią kartofel i widział jak mnie to rozszarpało za nic miał tak naprawdę moje uczucia, nie obchodziła go moja krzywda, liczyła się tylko kochanka, jej samopoczucie, jej bezpieczeństwo i jego z nią kontakty. Chyba dopiero wtedy do mnie dotarło, że to koniec. Zobaczyłam twardy dowód niewierności, nielojalności, tego, że to naprawdę zdrada a nie jakieś żarty. Świadectwo tego, co jest dla niego istotne. A raczej kto. On i pani kartofel. Żona niech siedzi cicho. Żonie się wydaje. W sprawie z żoną on sobie „poradzi”. Niech się kochanka nie martwi. 

 

      Wrócił i tłumaczył się. Kłamał. Potwornie kłamał i się wybielał, przerzucał winę na mnie, mówił, że go źle oceniam i przeinaczam. Że się doszukuję a on przecież nie będzie kłamał tylko po to, żeby mi przytaknąć. Zabawne stwierdzenie z ust kłamcy, prawda? Nagły piewca szczerości. 

 

      Pokazywałam kolejne dowody, podważałam stwierdzenia, nie odpuszczałam i wtedy udawało mi się wycisnąć jakąś informację czy półprawdę. Dowiedziałam się, że to trwało około roku a nie kilka miesięcy. To też było kłamstwo, tyle, że już nieco bliższe prawdzie. Że się spotykali w tym samochodzie bardzo sporadycznie i tylko rozmawiali. To kłamstwo też podważyłam. Braku sensu tajnych schadzek tylko po to by porozmawiać był zbyt oczywisty. Nie przez rok czasu. Potem przyznał, że były pocałunki i obmacywanki (przez ubrania, ale bez dotykania genitaliów absolutnie!). W to też nie uwierzyłam, ale powtarzałam pytania i pozwalałam mu się tłumaczyć. Wsypywał się na kolejnych kłamstwach bo jestem niezgorszym słuchaczem i zapamiętuję informacje.

 

      Więc dopytywałam a on się potykał o własne kłamstwa. Wyłożył się choćby na opisie obwisłych cycków. W push-upie. Których przecież nie mógł ocenić przez ten pushup, prawda? Nie przemyślał tego, ale ciężko zapamiętać dobrze wszystkie bujdy jakie się sprzedaje. Oczywiście okazało, że nie tylko nie przez ubrania były głaskane, ale dość dobrze się z nimi zaznajomił. Tak jak i z resztą stref intymnych. To jednak musiałam z niego wyduszać jeszcze przez kolejne dni obnażając i podważając kolejne nieprawdy. Był wściekły, że drążę temat, bo pewnie już wtedy wiedział, że nad taką ilością lewych informacji nie będzie w stanie zapanować i każde kolejne pytanie, na które odpowie będzie gwoździem do trumny. Pytał po co mi to w ogóle potrzebne. 

 

Było. I nie było. W sieci wszyscy „mądrzy ludzie” odradzali pytanie o szczegóły, ale z drugiej strony radzili by robić to, co czujemy. Nie blokować się. Nie dusić w sobie. Więc robiłam. 

 

         Trudno to wytłumaczyć, ale miałam dzięki temu poczucie celu. Kontroli, może marnej, ale choć częściowej  nad tym co myślę, nad czym się skupiam. Liczyłam na to, że zaznajomienie się z prawdą pozwoli mi się do niej jakoś odnieść, sprawdzić czy jestem w stanie funkcjonować z pełną wiedzą, poczuć na czym stoję i co dalej mogę z tym zrobić. Nawet jeśli to były bardzo bolesne rzeczy, pogłębiające tylko ranę, to chciałam w jakimś sensie poznać jej głębokość i uzyskać przynajmniej część pewności, że głębiej już nie będzie i że od tego momentu może już być tylko lepiej. Spaść na samo dno, kopać w nim tak długo aż się okaże, że przekopałam się na wylot i dalej już nic nie ma więc można już wracać. Wspinać się mozolnie w górę z wiedzą, że nie ma już żadnych niespodzianek. Czegoś, co wylezie znienacka i mnie zaatakuje. Bałam się i jednocześnie byłam przekonana, że jeśli teraz tego wszystkiego nie poznam i nie przetworzę, to później będzie to jeszcze bardziej bolesne. Boli? Ma boleć, żeby mogło przestać.

 

Z drugiej strony był jeszcze jeden element, który (tak myślę) pozwalał mi jakoś funkcjonować na tamten moment. Analiza informacji i poszukiwanie kolejnych pozwalały mi choć na chwilę działać zadaniowo. Nie oddawać się samym emocjom, które były dla mnie zbyt trudne na tamten czas i jeśli nie mogę myśleć o niczym innym oprócz zdrady, to niech to myślenie ma jakiś kierunek. Wiedza, co się właściwie stało dawała mi spokój, ale musiałam ją zebrać całą. 

 

Mimo, że mu o tym powiedziałam kłamał do samego „końca”, ile się da. 

 

 

Pierwsze godziny po zdradzie
16 lutego 2022, 11:46

   To nie jest pierwsze, co napisałam po tym, jak dowiedziałam się o zdradzie męża. Tak naprawdę nie sądzę, żeby ktoś był w stanie napisać cokolwiek w pierwszych godzinach po odkryciu zdrady, ba, pierwsze kilka dni wydają się niezbyt realne. Jedynie osoby, które prowadzą pamiętnik od dawna będą w stanie cokolwiek naskrobać na gorąco, ale myślę, że również nie tak od razu. Obciążenie psychiczne jest zbyt potężne na najprostsze czynności życiowe a co dopiero zebranie myśli i przelanie ich na papier. Będą więc wtręty i dygresje wynikające z później nabytej wiedzy o przebiegu naszej relacji, może nieco chaotyczne, ale to właśnie przelewałam na papier w pierwszych chwilach.

 

Ale zacznijmy od początku.

 

40 urodziny męża. Poniedziałek. Zwykły dzień pracy. (utworzone 10 lutego 2022)

 

   Rano ja w firmie, on z resztą też. Około 9 na przerwie w pracy wysłałam mu życzenia urodzinowe, żeby nie pomyślał przypadkiem, że zapomniałam. Nie zapomniałam. (Tymczasem w billingu - Od razu po wyjściu z pracy, o 15:24 zadzwonił do niej i rozmawiali 32 minuty. Wygląda na to, że przez całą drogę do domu.) Gdy przyjechał złożyłam mu życzenia już na żywo, dałam w prezencie kamerę samochodową, kupiony tort, na wieczór miałam zaplanowane dodatkowe atrakcje, wiadomo, urodziny.

 

   Jedzenie tortu zostawiliśmy na wieczór i pojechaliśmy razem na jiu-jitsu. Po treningu, jak się okazało później, dzwonił do niej o 20:01 gdy ja jeszcze byłam w szatni. Byliśmy zmachani, ale zadowoleni, na moją propozycję zjedzenia czegoś po drodze z początku zareagował niezbyt chętnie.  Podejrzewam, że już wtedy śpieszył się bo trzeba było iść w miarę rozsądnie spać przed pracą a jeszcze przecież musi pogadać ze swoją kochanką. Mimo to, nieco niezadowolony, zawrócił i wpadliśmy na szybkiego kurczaka do KFC. Dawka białka na budowę mięśni. Najedzeni i zadowoleni wróciliśmy do domu. Rozpakowanie rzeczy, kąpiel. Teraz nawet nie pamiętam czy zdążyłam się wykąpać czy nie i czy w ogóle to zrobiłam. Pamiętam tylko, że poszłam po swój telefon, który zostawiłam na przedpokoju i usłyszałam, że z kimś rozmawia w łazience.

 

   Nie wiem co mnie tknęło w pierwszej chwili. Teraz wydaje mi się, że to był dźwięk damskiego głosu jaki mnie dobiegł ze słuchawki oraz ton głosu jakiego używał w odpowiedzi. Zblokowało mnie i zaczęłam słuchać. Z każdą chwilą serce waliło mi coraz bardziej, bo coraz jaśniej docierało do mnie, że to nie jest rozmowa „koleżeńska”. To jak mówił o "siedzeniu w samochodzie", o tym, że coś innego będzie „stawać” albo „sterczeć”, dokładnych słów nie jestem w stanie sobie przypomnieć bo ich impakt był zbyt potężny. Coś jakby „Ucz się tam. Niedługo wrócisz i będziemy siedzieć w samochodzie.” takim tonem, że miałam wrażenie ogromnego chaosu i zamrożenia. Im dłużej słuchałam, tym potworniej się czułam. W uszach szum, w ciele jeden wielki łomot serca. Miałam wrażenie, że cała jestem tym łomotem i pulsuje razem z nim. W głowie niby pustka, ale na swój sposób pełna czegoś przerażającego, zimnego. Przygniatającego do ziemi niewyobrażalnym ciężarem. Groza i niedowierzanie.

 

   Wtedy w rozmowie, w której przewinęły się jakieś służbowe informacje, coś o „z wiekiem sporo się zmienia” zapewne nawiązującego do 40 urodzin, padły słowa, których nie potrafię do tej pory przestać słyszeć. „Kocham cię, kocham”. Wyszeptane z czułą mocą o jaką go nigdy nie podejrzewałam. Jakbym słyszała kogoś obcego, kto ukradł głos mojego męża. Wtedy zrobiło mi się gorąco. Przestałam w ogóle słyszeć co mówi i zawaliłam do drzwi pięścią wyrzucając z siebie coś w stylu „mamy do pogadania”. Coś tam jeszcze do niej mówił po tym, nie wiem co. Chciałam uciec, ale cofnęłam się bo otworzył drzwi. Jego zaskoczona mina mnie dobiła. Wykrzyczałam z kim rozmawia, co to ma być! Jeszcze bardziej dobiło mnie, gdy powiedział, że rozmawiał z kolegą i to „takie żarty”, „gadanie”. Że źle usłyszałam. Kilka minut on kłamał a ja krzyczałam, żeby mi nie pierdolił głupot, że nie jestem głucha, że tak się z kolegą nie rozmawia nawet w żartach, że słyszałam kobietę. Trochę trwało, zanim się przyznał do tego, że rozmawiał z kobietą, ale nadal utrzymywał, że to tylko takie „gadanie” i nic nie znaczy. Że to ja wszystko źle interpretuję. Że mi się wydawało.

 

   Nie wierzyłam, ale w jakimś stopniu mimo łez i wewnętrznego poczucia, że kłamie, dałam się przekonać. Zażądałam zerwania kontaktu z „koleżanką”. Zakończenia rozmów, smsów i „tylko takiego gadania”. Zgodził się bez większego oporu. Mówił, że to były tylko żarty, ale jeśli chcę to oczywiście kontakt zakończy tu i teraz, nie ma problemu. To dla niego nic nie znaczy. To tylko takie wygłupy.

 

    Zapewniał, że chce ratować związek kiedy ja płakałam, krzyczałam i rzucałam w niego poduszką bo nie wiedziałam czy chcę zabić jego czy siebie, czy może ją. Kazałam mu wypierdalać bo czułam, że idzie w zaparte, ale kiedy się zaczął zbierać, zatrzymałam go. Nie wiem czemu. Miałam poczucie niezałatwionej sprawy i tego, że jeśli teraz wyjdzie to po prostu ucieknie przed odpowiedzialnością. Był oburzony na mnie, jakbym go osądzała niesłusznie. Trzeba przyznać, że kłamcą i oszustem okazał się świetnym jak na tak stresową sytuację. Dlatego postanowiłam, że mu nie pozwolę załatwić sprawy ucieczką. Chciałam, żeby do niego dotarło co zrobił i zobaczył jak ja się z tym czuję. Chciałam, żeby mi wyjaśnił co się właściwie stało. Chciałam uwierzyć w jego słowa, żeby to wszystko okazało się nieprawdą. Wtedy jeszcze przekonywałam sama siebie, że to jakieś zaczątki zdrady, jakiś wstępniak bo tak mówił wspominając raptem o kilku miesiącach (czterech może pięciu) rozmów z tą panią. Głupich żartów, co przyznał, ale niegroźnych. Wmawiałam sobie, że to jak się czuję jest przesadzone, że on mówi prawdę i to nic nie znaczy ja przesadzam i da się to wszystko naprawić. Wyjaśnić. 

 

Mimo furii i łez, prawie nieprzespanej nocy, jakoś dotrwałam do rana i poszłam do pracy.

 

Tymczasem on zdążył do niej wysłać jeszcze trzy wiadomości przed północą na billing z lutego jeszcze muszę zaczekać, nie wiem ile jeszcze do niej pisał później. Wiem za to na pewno, że kontaktował się z samego rana, ale o tym będzie następny wpis.